Przechodząc do naszego małego finału. Byłam akurat sama w domu i trochę mnie emocje ponosiły. Niedużo brakowało, żebym skakała po ścianach. Powstrzymywało mnie tylko to, że straciłabym telewizor z oczu. Myślę, że cała wieś słyszała jak kibicuję. Ostatnie minuty podstawowego czasu gry to był horror. Jak zwykle zresztą bywa to w przypadku naszej drużyny. I ja mówiłam, podajcie piłkę Szybie, on rzuci. I co? I rzucił! I dogrywka. I Syprzak. Gol. Wygrana. Medal. No uwielbiam ich...
Finał oglądałam ale już nie wzbudził we mnie takich emocji jak mecz wcześniejszy. Oczywiście, mimo, że nie darzyłam Francuzów zbytnią sympatią, to oni byli oni dla mnie bezsprzecznym faworytem. Z wiadomych powodów. A po dekoracji to do biało-czerwonych podeszli najpierw pogratulować. Nie, żeby coś. Ale do nas podeszli NAJPIERW. A Katarczycy stali i patrzyli.
Ceremonia wręczenia medali była śmieszna. Ci Arabowie z migającymi bębenkami. Taka trochę wiejska dyskoteka z tego wyszła.
Pan komentator powiedział po meczu, żeby iść do sklepu kupić Przegląd Sportowy z plakatem z naszymi medalistami. No to dzisiaj poleciałam specjalnie i kupiłam. I teraz plakat wisi na środku ściany :)
Wymazali Rojewskiemu twarz :/